Woliczno - majówka 2014
Wyjazd planowany w długi weekend od początku roku, ale jak zwykle wszystko wyszło inaczej :). Ostatecznie ustaliliśmy z właścicielem (Tomkiem Sztajnke) termin i miejsce. Wyjazd z domu w poniedziałek 28 kwietnia i pobyt na łowisku do piątku 2 maja. Jedyne jeszcze nie zarezerwowane stanowisko to nr 2 na grobli. Na stanowiskach 1 i 1a byli Krzysztof z Arkiem, a na 3 miał przyjechać ktoś od czwartku. Na grobli ekipa z kampera Wiesia i Czesław dziękuję za wszystkie razem spędzone chwile przy kawce :).
Gdzie? Tomek podpowiedział, że tej wiosny wszystkie ryby łowione są przy zaczepach. Strategia więc była łatwa do przewidzenia. Lewa wędka w krzaki pod dębem, prawa na wejście do zatoki ze zwalonym drzewem a środkowa w stare koryto czyli gdzieś na środku. To na początek, a potem się zobaczy.
Zanęta i przynęta. Tu temat już miałem przemyślany po zeszłorocznych doświadczeniach. Na tym stawie jest gęsto od drobnicy. Płocie, kilowe leszcze i karasie.... Te hordy rzucają się na każdy drobny pokarm typu pellet, zanęta sypka, drobne ziarno. Kupiłem więc na ten wyjazd worek grubej kukurydzy. Na haczyku oczywiście też kukurydza, kulek nie używam od trzech lat i na razie sobie chwalę :). Potem, już na miejscu dowiedziałem się że karpie nie biorą tu na nic większego niż 14 mm. Wybór okazał się słuszny, ale zestawy nie.
Poniedziałek 28 kwietnia.
Od 15 do 20 czyli całe popołudnie biegałem po grobli z powodu 8 dużych karasi, jakie jeden po drugim wieszały się na mojej karpiówce. Zestaw z drobnym hakiem i ziarenkiem kukurydzy poszedł na drugą stronę pod dąb a ja siadłem przed wieczorną wywózką do wiązania przyponów. Haki 4 i długi włos. Tomek był zdziwiony dlaczego do dwóch ziaren kukurydzy taki długi włos, ale z perspektywy całego wyjazdu ilość leszczy i karasi spadła do dwóch dziennie.
Wtorek 29 kwietnia.
W nocy tylko karaś z zatoki. Ale przed świtem o 4:30 odjazd z lewej wędki - 12 kg. Dobrze się zaczyna.
Tak wiem, zdjęcie .... kadrowanie ..... Oczywiście byłem sam z telefonem. Zdjęcia robiłem sam na macie, żeby mieć datę i godzinę połowu. Jak się ktoś nawinął to prosiłem o szybką fotkę. Wracając do karpia - po obejrzeniu haczyka postanawiam tu też przewiązać na większy haczyk - 4 Gladiator Carp r'us. Nie mogę już zasnąć - robię kawę i szybkie śniadanko.
W ciągu dnia nic się już nie działo. Co ciekawe na spławikach też cisza poza małymi płotkami. Następne dwa dni będą słoneczne i wietrzne. Wiatr wschodni więc, jak mówi Tomek lipa z braniami. po południu na stanowisku nr 2 jest cień, a przez stały silny wiatr zimno. Ale mam już dwunastkę więc jestem uśmiechnięty. Niespodziewanie o 18:40 napina się prawa wędka. Zacięcie i szok - to nie jest bynajmniej karaś. Biegnę w lewo po grobli żeby odciągnąć na długiej żyłce karpia który próbuje wejścia w zatokę, a potem w mostki. Sąsiedzi z kampera pytają czy pomóc. Wyszedł w końcu na otwartą wodę. Teraz spokojnie bo wydaje się duży. Tak czuję to jak wyjmuję podbierak z wody. Waga pokazuje 14,5 kg. Wołam Panią Wiesię - chcę mieć fotki z tą rybką.
No to już mam dobry humor. Dwie duże ryby na początku. Teraz może być co chce :).
Na spławiku cisza, więc w miarę szybko idę spać.
Środa 30 kwietnia.
Następny świt znowu budzi mnie odjazdem z prawej wędki. W czasie holu pojawia się Tomek. Waga pokazuje 9,8 kg.
Porozmawialiśmy chwilę patrząc na wodę. Przy stanowisku nr 1 dwie spławki karpi, w zatoce kolejne.
Już nie mogłem zasnąć.
Wyjazd do Drawska po zakupy, kawa i rozmowy... Wszystko z wyjątkiem ryb :). Do końca dnia nic się już nie dzieje. Cień od 15:00 i wiatr powodują takie wychłodzenie, że idę spać na dwie godzinki. Kiedy wstaję widzę ruch na brzegach - przyjechali Krzysztof i Arek. Idę porozmawiać i wypytać się o planowane rozłożenie wędek. Krzysztof stawia swoje 30 m od moich pod dębem, na środku i w zatoce. Dzielące nas krzaki podwodne stanowią naturalny podział łowiska i powodują bezkonfliktowe możliwości obławiania tych samych obszarów.
Zmienił się wiatr na zachodni. Wieczorem siedzę przy spławiku, nic. Przychodzi Krzysztof i siedzimy do 23:00. Za pół godziny widzę hol u Krzysia, potem w nocy ma jeszcze jedną rybę. U mnie cisza.
Czwartek 1 maja.
Do południa słońce i wiatr, po południu cień i przejmujący zimny wiatr (zapowiedziane załamanie pogody i ochłodzenie). Po południu zajmuję się spławikiem schowany z krzesłem w wejściu do swojego Tytana. Temperatura jest w okolicach 10 stopni, ale wiatr nie daje spokoju.
Wieczorna wywózka i przygotowuję się na zimną noc. Niepotrzebne rzeczy, łódkę zanętową wyniosłem do samochodu. Przyniosłem piecyk Colemana. Wieczorem wiatr obrócił się na wschodni - wieje w wejście od namiotu. O 22:00 sprawdzam palcem czaszę Tytana - ani grama wilgoci. Wiatr w twarz wpada do namiotu i wymiata wszystko: ciepło ale i wilgoć też.
Około północy mam popiskiwania na prawej wędce - leszcz. Jest tak zimno w śpiworze, że nie ryzykuję wyjścia, holu leszcza i wynoszenia wędki w zatokę. Jakoś zasypiam zawinięty w śpiwór z głową.
Piątek 2 maja.
Budzę się ok. 7 rano. Wyciągam leszcza, wynoszę wędkę. Zdaję sobie sprawę, że zmarnowałem sobie jedną wędkę w zatoce i to w ostatnią noc. Było tak zimno, że jakoś niespecjalnie żałuję. Zarzucam zestaw i robię szybkie śniadanie. Po chwili ok. 7:30 wyjazd z zatoki. Ryba wchodzi w zatokę i próbuje zawinąć w zatopione mostki. Jakoś jednak udaje się ją wyprowadzić na otwartą wodę. Waga pokazuje 11 kg.
Czwarta ryba w czwarty dzień zasiadki - ostatecznie nie jest źle myślę sobie :-)
Zaczynam suszenie sprzętu, porządki i wjeżdżam jeepem na groblę. Spokojne pakowanie trwa do 14:00.
Wszystko gotowe do drogi. Stoję na mostku i patrzę na wodę. Rozmyślam nad tym, że kiedy był wschodni wiatr to miałem o świcie brania, a w dni z zachodnim wiatrem ani jednego. W tym momencie widzę spław dużego karpia, po 10 sekundach drugi oba robią pełną świecę nad wodę.
Jedna wędka 30 m w lewo, druga 30 m w prawo - myślę sobie. I stoję dalej. I nagle myśl jak błyskawica:
- czy ty może jesteś na zawodach i masz wylosowane stanowisko i nie możesz zmienić położenia zestawów? Na co czekasz do cholery?!
Wyciągam wędkę ze środka i natychmiast przerzucam w miejsce, gdzie pokazały się karpie.
Pani Wiesia z kampera woła na kawę. Idę i śmieję się do nich, że wrzuciłem tam gdzie mi się pokazały ryby.
Nie zdążyłem wypić 1/3 kawy i zaczyna się dzika jazda. Do godziny 15:00 mam trzy karpie na macie. Istne szaleństwo. Jazda, bieg do kija, hol, ważenie fotka... Nie zdążam posprzątać jazda na kiju......
W kolejności 12,4 kg
Następnie 4,8 kg z zatoki.
I znowu dziki odjazd spod dębu 13,6 kg.
Tu ciekawostka. Pan Czesław z kampera patrzy na karpia na macie i pyta skąd mam wagę bo "to jest niemożliwe żeby to była tylko czternastka".
Więc prosimy przez telefon Tomka, żeby wziął od kolegów wagę. Przychodzi delegacja Tomek, Arek, Krzysztof z całym sprzętem. Trójnóg, waga, siatka do ważenia. Wynik się potwierdza - przynajmniej wiem, że mam dobrą wagę hehehehehe.
Przy okazji snujemy teorie na temat wpływu wiatru na brania na poszczególnych brzegach - mam wschodni wiatr w twarz i tym razem oni nic nie mają a u mnie szaleństwo.
No ale to już piątek 16:00 trzeba wracać...
Pewnie jeszcze tu wrócę :-)